Przebyliśmy niebieski szlak szumów.
Jak to zrobiłam nie wiem, po prostu nie wiedziałam co mnie czeka na
drodze. O tym, że będzie wąsko momentami wiedziałam, o tym, że
korzenie domyślałam się, ale nie spodziewałam się, że aż tak
:). Wyjazd uważam za baaaardzo udany, ale z polecaniem bym się
powstrzymała :).
W internecie znalazłam porównanie
”możemy poczuć się jak w dżungli amazońskiej” i pod wieloma
względami tak czuliśmy się i to już od początku podróży. Plan
był jechać autobusem o 11.00, a tam czekają babcie w chustkach,
pan z gruchającym kartonem – gołębie. Zasięgnęłam języka
odnośnie peronu, okazało się, że niedługo odjeżdża też bus
2razy tańszy. Złożyłam przyczepkę, przetransportowaliśmy ją do
bagaży na tył. Zostały mi toboły, w liczbie sztuk 5 lub 7 i
dwójka dzieci na szybko wszystko wrzucane, bo bus chce już
odjeżdżać. Ostatnie zerknięcie, na trawie nic nie zostało.
Podróż krótka, ale przypomniała mi wyprawę do Argentyny. Do
pełnego busa dosiadło kilka osób. Ja z dziećmi i bagażami
mieściłam się na jednym siedzeniu. Dziewczyna z tyłu walizę
miała pod nogami więc nogi pod brodą. Stojących miejsc 6 lub 7.
Otwarta szyba to klima i 30 st. C. Najlepsze, że nikt nie narzekał.
Pogadałam z panią obok o jej życiu, córce, jagodach i grzybach...
Wysiedliśmy w Suśćcu. Oto nasz tabor.
W drogę.
Las sosnowy pachnie pięknie, po drodze
jagody, poziomki. PYCHA.
Zaczynają się pierwsze urozmaicenia
:). Szlak prowadzi tam..., w dół. Mamy wózek sprawdzony w wielu
terenowych sytuacjach, ale nie aż tak terenowych.
Wejście do dżungli :).
Tam czekała nas przeogromna chmara komarów, nawet w oczy wchodziły. Dobrze, że w tej dżungli malarii nie ma.
Tam czekała nas przeogromna chmara komarów, nawet w oczy wchodziły. Dobrze, że w tej dżungli malarii nie ma.
Szlak prowadzi w dół, przy tych korzeniach.
Na takich przejściach sprowadzałam najpierw dzieci, potem przyczepkę lub odwrotnie.
Dzieci czekają na górze na swoją kolej. Dzielnie się spisały.
Na takich przejściach sprowadzałam najpierw dzieci, potem przyczepkę lub odwrotnie.
Dzieci czekają na górze na swoją kolej. Dzielnie się spisały.
I kolejny raz w dół wąwozu, po
korzeniach, potem po kładce. Ujęcie z góry i z dołu.
Po zejściu na dół i przejechaniu kładki, okazało się, że teraz trzeba pod górę. Tędy wtaszczyłam wózek, a w dole widać wcześniej przebytą kładkę. Zawieszenie przyczepki ledwo wytrzymywało.
Po zejściu na dół i przejechaniu kładki, okazało się, że teraz trzeba pod górę. Tędy wtaszczyłam wózek, a w dole widać wcześniej przebytą kładkę. Zawieszenie przyczepki ledwo wytrzymywało.
Ścieżka momentami była tak wąska i
poprzecinana korzeniami, że dzieci musiały dreptać same, ja
pchałam wózek lub ciągnęłam go, gdy pchać się nie dało. Wąsko
tak, że jedno koło poza ścieżką. Jak Mała nie dawała rady, to
na plecach w chuście jechała. Wtedy czasem na zgiętych kolanach
musiałam iść, by gałęzie w głowę ją nie uderzały. Dżungla.
Opis może brzmi dość dramatycznie,
:) ale my to wszystko pokonywaliśmy spokojnie, we własnym tempie. Z
piosenkami lub opowieściami wymyślanymi w chwilach kryzysów. Po
trudniejszych etapach łakocie w nagrodę i pochwała. Działało.
Całe szczęście te wymagające odcinki były krótkie i poprzedzielane pięknie
gładkimi duktami leśnymi z wąwozem (200m wysokości) i krętą rzeką w dole. Nasz
tabor na jednym z duktów.
Przyczepka jako łóżko piętrowe.
Przyczepka jako łóżko piętrowe.
Mała podziwia wodospad Jelonek.
Malownicza piaszczysta plaża. Jak w bajce.
Kładki na trasie, niestety niektóre za wąskie, pokonywaliśmy je dwoma kółkami na i jednym poza kładką, jak nie było wyjścia składaliśmy wózek. Raz udało się i miłe harcerki przeniosły nam go nad wąskimi poręczami.
Kładki na trasie, niestety niektóre za wąskie, pokonywaliśmy je dwoma kółkami na i jednym poza kładką, jak nie było wyjścia składaliśmy wózek. Raz udało się i miłe harcerki przeniosły nam go nad wąskimi poręczami.
Dzieci na bagnach....
Młodemu błoto baardzo przypadło do
gustu, aż nie chciał jechać tylko dreptać po błotnistej ścieżce.
Na koniec obiecana piaskownica na polanie i dzikie brykanie. Jak widać sił jeszcze było sporo i humory dopisywały.
Przywitanie babci, bo tu nas odbierała. Całe szczęście nie musimy piechotkować do Suśćca na busa. Na koniec udane grzybobranie z babcią.
czytamy, czytamy, baaardzo ciekawa przygoda! ekstremalne!!!! gratulacje
OdpowiedzUsuńPrzygoda faktycznie była, aż cały następny dzień odpoczywałam :).
Usuń