niedziela, 22 listopada 2015

nauka w lesie

Nasza leśna skrzacia chatka rozrosła się do rozmiarów osady. Zaprosiliśmy do zabawy znajomych, również edukujących się domowo. Syn wysłał list z dołączoną mapą. List oczywiście pisany samodzielnie na komputerze. Tak wygląda nasza lekcja informatyki, nauka pisania małych, dużych liter. Mapa wykonana odręcznie i tu również ćwiczenie kaligrafii. Mapa przecież musi mieć legendę. Niestety mapa przed wysyłką nie została sfotografowana. Potem wyjechaliśmy na półtorej miesiąca. Koledzy dostali nasz list i wybrali się na rozbudowywanie leśnej osady i zdali nam listowne relacje. Dobudowali spiżarnię, jadalnię i salę zabaw.
Rozbudowaną osadę udało nam się w końcu obejrzeć. Wyprawa była spontaniczne, słonko rano zaświeciło i skusiło nas na spacer.
 Otoczenie osady trochę się zmieniło. Igliwie modrzewi niemal zupełnie pokryło zielony mech. Dzieci dowiedziały się o drzewie iglastym zrzucającym igiełki na zimę.
 
 Dzieci zaglądają do sali zabaw.
 

I nasza nauka przez zabawę. Lekcja angielskiego w lesie. Wychodząc z domu pospiesznie zabrałam karty kolorów i drewienka.  Karty kolorów pochodzą z tego bloga http://www.3dinosaurs.com/printables/color.php  a drewienka są odpadem zakupiony na opał jeszcze w zeszłym roku. Wybrałam te ładniejsze i do tej pory nie miałam na nie pomysłu. A tu proszę jak ciekawie posłużyły zamiast pójść z dymem.
Najpierw rozsypaliśmy luźno karty.

Potem posegregowaliśmy kolorami. Na przykład czerwony leżał przed spiżarnią.




 Na drewienkach napisałam mazakiem literki poszczególnych kolorów i dziecko miało za zadanie ułożyć je w odpowiedniej kolejności. Kolory po angielsku już zna, teraz przyszła kolej na naukę pisania. Samodzielnie zapisać pierwszakowi jest jeszcze trudno, dopiero się uczy. Dlatego podanie gotowych liter jest ułatwieniem w nauce angielskiego.  A nauka na świeżym powietrzu jest ciekawsza i zdrowsza.

 

 Dzieci uczą się przez zabawę i robią to z przyjemnością. Uwielbiam jak rano pytają, "mamo, a gdzie się dzisiaj wybieramy?".


Potem udoskonaliliśmy nasze drewienka literkowe domalowując do nich kolory. Ułatwia to poszukiwanie literek.







piątek, 13 listopada 2015

Dzieci na jachcie.

Z dziećmi pływać? Przecież na jachcie tak mało miejsca jest, zanudzą się.

My tymczasem spacerując, by trochę rozruszać towarzystwo słyszeliśmy, "kiedy w końcu na jacht wrócimy".
Nasza rodzina (5 osób) na łódce zabawiła tylko tydzień. Dołączyliśmy do rodziny kapitan, która pływała ponad miesiąc. Dwoje dorosłych z dwójką małych dzieci i dobrze sobie radzili. Z dziećmi można pływać, oczywiście rozsądnie i zachowując zasady bezpieczeństwa. Dzieci dużo czerpią z takiego pływania. Uczą się odpowiedzialności i pewności siebie. W końcu zdejmowanie odbijaczy i układanie ich w bakiście to bardzo odpowiedzialne zajęcie dla kilkulatka. I ten zapał, i gotowość do pracy, bezcenne. Podobne obserwowałam u dzieci, gdy prowadziłam obozy żeglarskie.
Pływanie z dziećmi staje się coraz bardziej popularne. My pływaliśmy bardzo rekreacyjnie, ale niektórzy odbywają prawdziwe wyprawy. Zachwyciła mnie wyprawa ojca z dwójką dzieci, nagrodzona Kolosem 2013 w kategorii podróże. Dziewięć lat podróżowali na katamaranie "wyspa szczęśliwych dzieci". Zatem my tylko tydzień rekreacyjny w Chorwacji. Dzieci było pięcioro, a dorosłych czworo.
Oto młodsza część załogi. Cała piątka, od 4 miesięcy do 6 lat. Jedyne zdjęcie, na którym są wszyscy razem i chyba jedyny taki moment, gdyż zwykle, gdzie się nie popatrzyło tam było jakieś dziecko. Tu akurat oglądali bajkę. Zdarzyło się to tylko raz, gdy ciocia chciała ze spokojem umyć podłogę.

 Co takiego dzieci mogą robić na jachcie?

Ćwiczyć równowagę wspinając się do kokpitu. (Tak, wiem, boso na jachcie nie wolno. Ale to była tylko chwila zanim skończyłam ubierać małą po zmianie pieluchy.)

 Zakradanie się do stolika nawigacyjnego i przesiadywanie tam, co było zabronione, ale guziczkom i włącznikom trudno się oprzeć.


Utylizować np. wytłaczanki po jajach w kreatywny sposób. Tak powstały smoki i sowa.



 Obserwować przez lornetkę...
 bez lornetki
 z dziobu lub z rufy

 Mogą wystawiać nogi za jacht (pod nadzorem dorosłych).


Ulubioną jednak zabawą było zaglądanie przez okienka do mesy.

 

 A na plaży malowanie kamieni flamastrami.

Czasami kamuflowali się w kajucie i urządzali zabawę w kemping. My w tym czasie My w tym czasie delektowaliśmy się błogim spokojem i nie przeszkadzaliśmy w zabawie. Chwilo trwaj.






sobota, 7 listopada 2015

Rodzinny rejs - Chorwacja

Nasz pierworodny syn swój pierwszy rejs już kiedyś odbył, jeszcze w mym brzuchu, w siódmym miesiącu ciąży. Potem możliwości nie pozwalały, ale w końcu się udało. Tym razem z większą rodziną, z trójką dzieci zameldowaliśmy się u kapitana Bola na jachcie Desiderata.


Kapitan miał ciężko, załoga wymagająca - piątka dzieci (od 4 miesięcy do 6 lat) i czwórka dorosłych (licząc kapitana :)).


Rejsy rodzinne z Bolkiem, czyli Second Sailing, jak najbardziej polecamy.


Zaczęliśmy w Sibeniku. Stąd ruszyliśmy do Primosten, potem na wyspę Murter, do Parku Narodowego Kornaty, wracając nocujemy na bojce w zatoce U. Tijat, potem płyniemy do uroczej miejscowości Skradin w pobliżu Sibenika i zwiedzamy wodospady Krka.






Osiem dni i właściwie było wszystko:
flauta i pływanie na silniku, pływanie w słabym i mocnym wietrze, pływanie pontonem,
spanie w marinie, przy restauracji, na bojce, stanie na kotwicy i wachty kotwiczne,
słońce, deszcz, pogoda i na krótki rękaw i na zimowe kurtki :).
W końcu jest poza sezonem. To właśnie było piękne, bez tłumów, bez turystów, spokojnie zwiedzaliśmy i rozmawialiśmy z mieszkańcami. Tylko ceny pozasezonowe zrobiły się dopiero od listopada, czyli od końcówki naszego rejsu.

Wyprawy na dziób były ulubioną zabawą dzieci.
Zwiedzanie też było ciekawe, ale zwykle szybko słyszałam "mamo, kiedy wracamy na jacht".

 Tu zwiedzamy Pasman. A tak się tam dostaliśmy. Wodowanie pontonu to nie lada atrakcja dla najmłodszych.


 Ho, ho, ho przechyły i przechyły...

 W przechyłach najlepszą zabawą było wystawianie nóg za burtę a w mesie robienie sobie zjeżdżalni. Tylko zanim się zacznie zjeżdżać lepiej chwilę poczekać, niech pospada z półek to co ma spaść :), nam całe szczęście spadły tylko zeszyty i kurtki. Tak w ogóle to wszystko się zabezpiecza, my zabezpieczyliśmy wszystko z wyjątkiem zeszytów, kolorowanek i ubrań.

Wieczorna toaleta dzieci, albo pod prysznicem w marinie, albo w wiaderku. U nas to wiadro jest wielofunkcyjne, nawet huśtawką bywa.

 Każdy port miał swoje koty. Bardziej lub mniej dające się oswoić.

 Zacumowaliśmy w małej miejscowości Wrulje, przy restauracji. Jeśli stoimy przy restauracji to postój jest "bezpłatny", tzn. w zamian za zamówione jedzenie. Jeszcze zanim skończyliśmy cumować pan nas zapytał co przygotować scampi czy rybę. My nie śpieszyliśmy się z odpowiedzią, potem dowiedzieliśmy się dlaczego chciał wiedzieć tak szybko. Jak już padła deklaracja z naszej strony, kelner zaczął rąbać drewno. "Rąbie drewno do naszego grila zażartowałam". Żart okazał się być prawdą :). Potem jeszcze czekaliśmy aż się wszystko wypali i powstanie żar, zanim doczekaliśmy się posiłku. Między czasie spacerowaliśmy i oswajaliśmy koty.

 Albo one nas, bo ucztę po nas dokończyły.

 W drodze na Krka można kupić mule bezpośrednio od hodowców.
 Urocze uliczki i port w miejscowości Scradin,



 i staruszka prowadząca winiarnię. Specyficzny klimat. W każdym kącie plastikowe i drewniane beczki z fermentującymi winogronami, na ścianie pamiątki pozostawione przez zadowolonych turystów i zdjęcia z udanych imprez. A podobno są udane i staruszkę klienci obtańcowują.

 Na morzu rodzinne pływanie a na lądzie rodzinne bujanie, gdy zabraknie kołysania fal.

Kilka jachtowych obrazków.


Z dziećmi w krakowskich muzeach.

W drodze na kolejną wyprawę zatrzymaliśmy się na 4 dni w Krakowie. Tym razem zwiedzaliśmy głównie muzea. Poszukując informacji natknęłam się na konkurs "muzealne eksponaty nie tylko dla mamy i taty". Tu więcej informacji http://www.trasadlabobasa.pl/legenda/144

Tak z trójką dzieci, jedno na plecach, drugie w wózku, trzecie drepczące obok spacerowaliśmy po uliczkach Krakowa od rana do wieczora. Staraliśmy się wydać przy tym jak najmniej, bo niedługo kolejny wyjazd na Chorwację, a zasoby portfela ograniczone. Tym, którzy chcą oszczędnie zwiedzić Kraków polecam sprawdzić, wolne wstępy do muzeów. Najczęściej był to wtorek, a na Wawelu poniedziałek (uwaga, ogromne kolejki).

W pobliżu Rynku, na Floriańskiej, warto zajrzeć do Muzeum Farmacji UJ . Myślałam, że dzieci będą znudzone, ale wręcz przeciwnie. Dostaliśmy karty do zwiedzania dla dzieci, fajnie w przystępny sposób opisujące eksponaty. Nawet półtoraroczne dziecię się zaciekawiło, pokazując palcem zwierzątka, tak, tak w pierwszej sali są zwierzęta :). Dzieci zafascynowane były zwłaszcza wagami i strychem z ziołami.

Będąc z dziećmi w pobliżu Rynku nie sposób nie wstąpić na Grodzką do fabryki cukierków.
 

Co godzinę można oglądać jak w rękach cukierników powstają cudeńka.  A kto zapłaci 10 zł ten może sam sobie lizaka wyczarować.











Na samym rynku pod sukiennicami ciekawe i warte zobaczenia są Podziemia Rynku . Jest tu zniżka na kartę dużej rodziny. Ciekawe wrażenie robi już samo wejście. Przechodzimy przez kurtynę z mgły, na której wyświetla się obraz dawnego życia w Krakowie.

Jest specjalna sala dla dzieci (podobno są dwie, my trafiliśmy tylko do jednej). W sali można się pobawić drewnianymi klockami, ubrać mieszkańców Krakowa na dotykowym ekranie i obejrzeć teatrzyk. Spędziliśmy tam prawie godzinę.


My podziemia zwiedzaliśmy wieczorem i nawet ciocia miała już dość a dzieci oglądały z zaciekawieniem kolejne wystawy. Gdy wyszliśmy było już ciemno. Obok wejścia do muzeum podziemi jest sklepik z pamiątkami i drewnianymi zabawkami. Tu dzieci oraz rodzice mogą ćwiczyć sztukę pertraktacji.
















Muzeum Geologiczne AGH jest właściwie wystawą minerałów i skamieniałości w holu Akademii Górniczo Hutniczej. Minerały zachwyciły naszą starszą panienkę, fotografowała prawie każdy eksponat.

Dzieciom podobały się też skamieniałości: zęby rekina, cios mamuta, kości dinozaurów oraz ogromny dinozaur. Niemniej ciekawa była też przeszklona winda :).


 Warto zajrzeć też do lokomotywy i słonecznego zegara, troszkę trzeba przespacerować się do innego wejścia AGH.




 Niedaleko AGH jest Park Jordanowski, z wodnymi atrakcjami, doświadczalnym parkiem wodnym. Wizyta tam jesienną porą może skutkować mokrą po łokcie kurtką i wyśmienitą zabawą.


Na Kazimierzu zwiedziliśmy Muzeum Galicja i Muzeum Inżynierii Miejskiej . Myślę, że do Muzeum Galicja warto się wybrać z dziećmi, gdy są tam warsztaty. Sama wystawa dla dzieci jest mniej interesująca. Za to bardzo podobało im się w kąciku z zabawkami. Ja tymczasem pobuszowałam sobie w sklepiku. Duży tu wybór książek i muzyki.
Muzeum Inżynierii Miejskiej zachwyciło dzieci, a zwłaszcza wystawa o kole. Mogły tam robić różne doświadczenia.

















Na Kazimierzu jest też Muzeum Przyrodnicze, wcześniej było również oceanarium. Doczytałam się jednak niepochlebnych informacji o warunkach trzymania tam zwierząt. Nie chciałam swoim biletem wspierać takich miejsc.

Ostatni dzień był dniem warsztatów. Pierwszego dnia w Krakowie zaopatrzyłam się w informacji turystycznej w informator miejski, publikowany na miesiąc. Jest tam spis różnych wydarzeń, jakie mają miejsce w Krakowie. W dziale dla dzieci znalazłam warsztaty pszczele w kamienicy Pod Baranami. Tam dzieci zasięgnęły garść informacji o pszczelarstwie a potem zaczęła się zabawa.






Robiliśmy ul z kartonów. Ba ale nie taki zwykły, miał on prawdziwe ramki z kartonu (pszczeli plaster), miał pszczoły, którym nasze najmłodsze skrzętnie obrywało skrzydełka, więc trzeba było je szybko schować, miał daszek i wejście. Praca wrzała jak w prawdziwym ulu. Rodzice wraz z dziećmi, a było sporo nas wszystkich, skrzętnie się uwijali. Potem ten ul (świeżo malowany) nosiliśmy do końca dnia po Krakowie, bo jak tu zostawić taki skarb. A wózka już nie mieliśmy, poprzedniego dnia złamaliśmy mu koło. Muszę się przyznać, że ten wyjazd obfitował w straty w wózkach. Pierwszy wózek stracił koło w pociągu, kupiłam na tablicy drugi i temu koło też nie wytrzymało. No cóż nie ma to jak chusta.








Wracając do warsztatów. Po pszczółkach mieliśmy się wybrać do Pałacu Krzysztofory na czytanie legend krakowskich, ale nie udało się zdążyć. Informacje o warsztatach dla dzieci, zamieszczone na stronie wyglądają zachęcająco. Spacer z przewodnikiem po mieście, warsztaty dla młodszych dzieci. Może następnym razem.
My udaliśmy się do MCK na Minispotkania ze sztuką
Odbywają się w każdą niedzielę. Najpierw dzieci obejrzały obrazy Ciurlonisa i wyszukiwały w nich gwiazd. Potem wjechaliśmy windą na ostatnie piętro do sali z przeszklonym dachem i widokiem na niebo. Dzieci rozmawiały o kosmosie, poznawały planety i wykonywały gwiezdną pracę.


A takie ciekawe zdjęcia powstają, gdy się dzieciom da aparat. Na pierwszym tle nasz obładowany wózek.