poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Dzień w Toruniu

Od dawna myślałam o tej jednodniowej wycieczce do Torunia. W końcu wykrzesałam z siebie siły, by zabrać tam całą trójkę. Zarezerwowałam bilety w planetarium i w drogę.

Starówka Torunia jest skrojona na wycieczki z dziećmi. Wszystko blisko. Dzieci nawet nie zdążyły zajęczeć "daleko jeszcze". A atrakcji było sporo jak na jeden dzień. Ba jeden dzień to stanowczo za krótko. Niestety zapomniałam zabrać aparat i mamy tylko kilka zdjęć zrobionych telefonem.



W planetarium obejrzeliśmy "Cudowną podróż". Bardzo ciekawie opracowany seans. Dzieci były zachwycone. Kolejne wejście do sali orbitarium mieliśmy za półtorej godziny. W tej przerwie przeszliśmy kamienicę dalej do muzeum podróżników, czyli muzeum Tonego Halika.












  projektor w planetarium

Okazało się, że średnie dziecię ma stan podgorączkowy - bynajmniej nie od orbitarium, tylko zbyt długie kąpiele w jeziorze wychodzą. Apteka za rogiem. Dziecię w wózek a najmłodsza w chustę. Składana spacerówka i chusta są nieocenione na wyjazdach. I w drogę. Bar mleczny niedaleko. Potem trzeba zobaczyć Krzywą wieżę i spróbować stanąć pod nią z wyciągniętymi do przodu rękami, spojrzeć na Wisłę, poopowiadać sobie o murach miejskich. Nad Wisłą przy schronie spotkaliśmy żołnierzy w mundurach z pierwszej wojny światowej. Jak je zobaczyłam, to stwierdzam, że faktycznie klimat się ociepla :).

militaria przy schronie






Pod pomnikiem Mikołaja Kopernika posiedzieliśmy pół godzinki czekając na kolejną atrakcję - pierniki. Mniej-więcej wtedy stała się katastrofa. Zgubił się maleńki miś z magnesikami. Dzień wcześniej, wieczorem młoda skakała z nim po kuchni, opowiadała mu różne historie. Nazwała misia Mimi - u nas tylko szczególne zabawki dostają imiona. Teraz Mimi zniknęła. Po zdjęciach doszłam, że ostatnio była przyklejona do toruńskiego osiołka, bo przyklejana była ciągle w różne miejsca z radosnym okrzykiem "to też jest z metalu". Biegaliśmy potem po różnych dróżkach i miejscach w poszukiwaniach. Niestety trzeba było pogodzić się ze stratą. Teraz szyjemy z filcu nową Mimi z magnesikami, bo nawet allegro nie pomogło jej znaleźć.





Pierniki z Żywego Muzeum Piernika, były fajne i przede wszystkim zrobione przez nas osobiście. W Toruniu są dwa muzea piernika, więc lepiej się wcześniej upewnić, by trafić do właściwego. Żywe Muzeum Piernika jest ciekawym przeżyciem. Najpierw złożyliśmy przysięgę u wiedźmy piernikowej, poznaliśmy tajniki pieczenia pierników przygotowując ciasto, zdaliśmy egzamin, potem formy, pieczenie... Oj trudno było mi się uwijać i wyrabiać z pomocą w tym pierniczeniu trzem brzdącom. Najmłodsza półtorej roczna wdrapała się na stołek, wzięła ciasto, wałek i nie chciała opuścić takiej przyjemności. Swojego piernika miała. Pani... hmmm... wiedźma oddała mi nawet swój piernik w nagrodę, że się tak uwinęłam. Zwiedzaliśmy jeszcze nowocześniejszą fabrykę pierników i oglądaliśmy ozdabianie. Bardzo fajna atmosfera i ciekawy pomysł na muzeum. Na koniec okazało się, że nasza chusta i koń (bo oprócz Mimi jechał z nami też koń) zostały w poprzedniej sali. Przyniósł je nam piekarz, oczywiście upierniczone. Pan piekarz stwierdził, że mam fajny plecak (mała siedziała w chuście na plecach). Uśmiechnęłam się "tylko mało pojemny, no chyba że na pierniczki". 

 

Przeszliśmy się na piernikowy plac zabaw, wyszukując po drodze postacie toruńskich mieszczan, które umieszczone są na murach i kamienicach. Bardzo bawiły nas te poszukiwania. Na placu było sporo atrakcji: wodny plac, doświadczenia z piaskiem i z dźwiękami do tego zjeżdżalnie i mini pole golfowe, na które już nie zostało nam czasu. Pędziliśmy biegiem na pociąg na stację Toruń-Miasto. Dosłownie biegiem. Dwójkę dzieci wsadziłam w wózek. Nie wiem jakim cudem, bo to wózek typu parasolka a dzieci w sumie 12 lat. Trzecie na plecach. Zdążyliśmy. Dworzec był maleńki i bez kas, o bankomacie nie wspomnę. Całe szczęście pieniążków wystarczyło - na styk.
Do Torunia jeszcze wrócimy. Porządne zdjęcia musimy zrobić.

Z praktycznych porad: wcześniej rezerwowałam planetarium, muzeum żywego piernika rezerwowałam (ilość miejsc ograniczona) tego samego dnia. Trzy godziny przed wejściem.

U Wojów w Grzybowie

W Grzybowie pod Wrześnią w końcu sierpnia odbywają się turnieje wojów słowiańskich. Towarzyszą im różne atrakcje związane z życiem Polan i grodem w Grzybowie. Byliśmy tam w tym roku i było dość ciekawie.
Zwiedziliśmy muzeum w bramie wejściowej. Jest ono tak urządzony, by zwiedzający poczuł się jak skarb archeologiczny leżący pod ziemią w wałach grodziska. Wchodząc do sali widzimy korzenie roślin zwisające z sufitu. Ściany są imitacją ziemi z belkami umacniającymi wały grodu.
W ścianach ukryte są znaleziska archeologiczne. Możne też przez maleńkie otwory oglądać fotografie ze zjazdów wojów. Dzieci z ciekawością zaglądają i poszukują skarbów. Nawet jest piaskownica, gdzie mogą pobawić się w archeologów.

Po wizycie w muzeum czekało nas zwiedzanie grodu. Przez ten weekend gród tętni życiem. Wojowie mieszkają w namiotach, kobiety dawnych polan gotują strawę nad ogniskiem, przygotowują podpłomyki.


 Mogliśmy mielić mąkę razem z najmłodszymi Słowianami. Próbowaliśmy podpłomyki - pyszne.

 Potem przyszedł czas na teatrzyk kukiełkowy dla dzieci.
Oraz czas na stragany... mierzenie zbroi, łuki (oczywiście 2 nabyliśmy), było też kowalstwo, rzemieślnictwo, biżuteria ręcznie robiona, wyplatanie pasków, strzelanie z kuszy.
Po obejrzeniu atrakcji trafiliśmy na piaskownicę archeologiczną. Dzieci zaopatrzyły się w koszyki, łopatki i pędzelki i ruszyły na poszukiwanie skarbów. Znalazły kości zwierząt, kamienie służące jako żarna i jeden kamień z dziurką. Ten kamień obciążał krosna przy wyrabianiu materiału.
Było ciekawie. Do domu oprócz łuków przywieźliśmy malowanki ze scenkami i grodem. 
Malowanie trwało kilka dni.