sobota, 7 listopada 2015

Rodzinny rejs - Chorwacja

Nasz pierworodny syn swój pierwszy rejs już kiedyś odbył, jeszcze w mym brzuchu, w siódmym miesiącu ciąży. Potem możliwości nie pozwalały, ale w końcu się udało. Tym razem z większą rodziną, z trójką dzieci zameldowaliśmy się u kapitana Bola na jachcie Desiderata.


Kapitan miał ciężko, załoga wymagająca - piątka dzieci (od 4 miesięcy do 6 lat) i czwórka dorosłych (licząc kapitana :)).


Rejsy rodzinne z Bolkiem, czyli Second Sailing, jak najbardziej polecamy.


Zaczęliśmy w Sibeniku. Stąd ruszyliśmy do Primosten, potem na wyspę Murter, do Parku Narodowego Kornaty, wracając nocujemy na bojce w zatoce U. Tijat, potem płyniemy do uroczej miejscowości Skradin w pobliżu Sibenika i zwiedzamy wodospady Krka.






Osiem dni i właściwie było wszystko:
flauta i pływanie na silniku, pływanie w słabym i mocnym wietrze, pływanie pontonem,
spanie w marinie, przy restauracji, na bojce, stanie na kotwicy i wachty kotwiczne,
słońce, deszcz, pogoda i na krótki rękaw i na zimowe kurtki :).
W końcu jest poza sezonem. To właśnie było piękne, bez tłumów, bez turystów, spokojnie zwiedzaliśmy i rozmawialiśmy z mieszkańcami. Tylko ceny pozasezonowe zrobiły się dopiero od listopada, czyli od końcówki naszego rejsu.

Wyprawy na dziób były ulubioną zabawą dzieci.
Zwiedzanie też było ciekawe, ale zwykle szybko słyszałam "mamo, kiedy wracamy na jacht".

 Tu zwiedzamy Pasman. A tak się tam dostaliśmy. Wodowanie pontonu to nie lada atrakcja dla najmłodszych.


 Ho, ho, ho przechyły i przechyły...

 W przechyłach najlepszą zabawą było wystawianie nóg za burtę a w mesie robienie sobie zjeżdżalni. Tylko zanim się zacznie zjeżdżać lepiej chwilę poczekać, niech pospada z półek to co ma spaść :), nam całe szczęście spadły tylko zeszyty i kurtki. Tak w ogóle to wszystko się zabezpiecza, my zabezpieczyliśmy wszystko z wyjątkiem zeszytów, kolorowanek i ubrań.

Wieczorna toaleta dzieci, albo pod prysznicem w marinie, albo w wiaderku. U nas to wiadro jest wielofunkcyjne, nawet huśtawką bywa.

 Każdy port miał swoje koty. Bardziej lub mniej dające się oswoić.

 Zacumowaliśmy w małej miejscowości Wrulje, przy restauracji. Jeśli stoimy przy restauracji to postój jest "bezpłatny", tzn. w zamian za zamówione jedzenie. Jeszcze zanim skończyliśmy cumować pan nas zapytał co przygotować scampi czy rybę. My nie śpieszyliśmy się z odpowiedzią, potem dowiedzieliśmy się dlaczego chciał wiedzieć tak szybko. Jak już padła deklaracja z naszej strony, kelner zaczął rąbać drewno. "Rąbie drewno do naszego grila zażartowałam". Żart okazał się być prawdą :). Potem jeszcze czekaliśmy aż się wszystko wypali i powstanie żar, zanim doczekaliśmy się posiłku. Między czasie spacerowaliśmy i oswajaliśmy koty.

 Albo one nas, bo ucztę po nas dokończyły.

 W drodze na Krka można kupić mule bezpośrednio od hodowców.
 Urocze uliczki i port w miejscowości Scradin,



 i staruszka prowadząca winiarnię. Specyficzny klimat. W każdym kącie plastikowe i drewniane beczki z fermentującymi winogronami, na ścianie pamiątki pozostawione przez zadowolonych turystów i zdjęcia z udanych imprez. A podobno są udane i staruszkę klienci obtańcowują.

 Na morzu rodzinne pływanie a na lądzie rodzinne bujanie, gdy zabraknie kołysania fal.

Kilka jachtowych obrazków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz