czwartek, 5 lipca 2018

Pieszo po okolicznych lasach.

Od kilku lat chodził mi po głowie spacer od nas do miasta oddalonego 15 km. Ale nie wzdłuż drogi, tylko przez las. W tym roku udało się, kilometrów nie mierzyliśmy, ale z pewnością wyszło więcej niż 15. Przygód też było sporo.
Całe szczęście mąż akurat jechał do pracy i podwiózł nas. Nie musieliśmy piechotkować ruchliwą niebezpieczną drogą bez chodnika. Mieliśmy ze sobą sporo bagażu. Wybieraliśmy się do znajomych pod namiot. Trzeba było spakować karimaty, śpiwory i namiot oczywiście. Wybrałam ten mniejszy, dwójkę. Jakoś się zmieścimy w 4 osoby.
Wyładowaliśmy wszystko z samochodu. Teraz tylko załadować to na siebie i na przyczepkę i w drogę.
Sprawdzaliśmy różne opcje załadunku. Ostatecznie plecak wylądował na moich plecach.

Mieliśmy iść szlakiem rowerowym, cały czas tym samym. Szlak był zatem ruszyliśmy. Co prawda w tym miejscu mapa pokazywała 2 szlaki rowerowe, na drzewach oznaczony był tylko jeden. Szliśmy dobre pół godziny jak zorientowałam się, że coś tu nie pasuje i to nie nasz szlak, bo domów tu nie powinno być. Zatem trzeba bez szlaku, z powrotem, potem w prawo. Wg. miejscowej osoby, aż do ulicy. Wg. mapy też to się zgadzało, chociaż niezupełnie.
Jako biolog nie omieszkałam wykorzystać okazji do pogadanek przyrodniczych:

O martwym drewnie i jego ważnej roli w przyrodzie. Ile organizmów na takim drewnie może zamieszkać, wiele z nich żyje tylko tam i bez martwego drewna w lesie, w ogóle by nie istniały.

 


Czy grzyby rosną tylko na ziemi? Na fotografii jest huba, która też jest grzybem - nadrzewnym.


O ptasich budkach. Czym różnią się od karmnika i po co je wieszamy.


O ścieżkach wydeptanych przez leśne zwierzęta i o tym jak się poruszają po lesie.


Był też czas na buszowanie w śmiałku darniowym. To jest widoczna na zdjęciu trawa, bardzo miła w dotyku. Radości było co nie miara, kleszczy nie złapaliśmy.


Pisanie patykiem po drodze to u nas sprawdzona zabawa. Patyków dzieci niosły całe mnóstwo i różnych rozmiarów. Do dziś znajduję je poutykane w zakamarkach domu.
 




Po drodze były różne piękne widoki, np. dwa piękne dęby na pagórku, a wszędzie dookoła płasko.

 Najczęściej jednak dominował taki krajobraz. Szliśmy śladami zeszłorocznej nawałnicy, która spowodowała wiele wiatrołomów, wręcz zlikwidowała las w wielu miejscach.





 Było bardzo dużo wielkich wykrotów, gdzie drzewa przewrócone były z korzeniami.


To drewno, jest z przewróconych przez burzę drzew. Jeszcze nie widziałam w lesie tak dużych ilości wyciętego drewna. Na poniższym zdjęciu widoczna przestrzeń między drzewami to miejsce przez które przeszła burza, kładąc wszystkie drzewa.





 Po drodze kwitło nam sporo pięknych kwiatów, fruwały motyle, bzyczały pszczoły i cykały świerszcze.

 Dzwonki
 
 Pszeniec gajowy, bardzo go lubię. Miałam go w zielniku, niestety brzydko się suszy.
 
 Nasz polski, rodzimy niecierpek pospolity. Mijaliśmy też inwazyjne niecierpki drobnokwiatowe, ale nie lubię ich i nie zostały obfotografowane.
 Motyl latolistek cytrynek na oście.

Mijaliśmy uroczy mostek nad rzeką. Tu mi się powinna zaświecić czerwona lampka, że coś się z mapą nie zgadza.


Szliśmy, szliśmy i szliśmy czekając na tą ulicę, za którą trzeba było odbić. Okazało się, że coś co na mapie wyglądało jak ulica w rzeczywistości było ścieżką. Teraz wszystkie ścieżki w lesie były duże, rozjeżdżone przez ciężki sprzęt do wycinki drewna i przeoczyliśmy tę naszą. Ale do ulicy w końcu doszliśmy, tylko nie tej, którą mieliśmy na myśli. Całe szczęście kończyła nam się woda i coś nie pasowało z tym zakrętem drogi na mapie. Poszliśmy ulicą do pobliskiej miejscowości to nas uratowało. Trochę drogi nadłożyliśmy, ale byliśmy w dobrym miejscu. A nawet bardzo dobrym! Był tu sklep, taki wiejski, w którym jest wszystko. Dla nas była woda, tymbark i lody jedzone na schodach sklepu.
Dochodziła siedemnasta. Do naszego biwaku było jeszcze ponad godzinę marszu. Umówieni byliśmy na osiemnastą. Trzeba ruszać. "Mama kupa" - słyszę. Kilka domów dalej mieszkają moi znajomi, pójdziemy tam. Tylko czy można zobaczyć się z kimś po roku, zrobić kupę i wyjść. No nie da się. Zjedliśmy obiad, dzieci się pobawiły, zostaliśmy odprowadzeni i ruszyliśmy dalej piękną ścieżką rowerową wzdłuż jeziora. 
Tu kolejna atrakcja, fontanna, którą można sterować, trzymając ręce nad czujnikami. Można było w ten sposób włączyć jeden lub kilka strumieni fontanny.


Nad jeziorem złapaliśmy gumę. Nie chcemy rozwalić całej dętki, więc tu kończymy nasz spacer i dzwonimy po znajomych, by nas ratowali z opresji.

 W ten sposób zdążyliśmy na kiełbaski z ogniska :). A w dwuosobowym namiocie w czwórkę da się zmieścić, zmieści się nawet kot. Choć nie jest wygodnie.