Zawitaliśmy do Krakowa na pięć dni, w tym połowę pierwszego i piątego dnia spędziliśmy w pociągu.
W podróży większych przygód nie było, poza tym, że ledwo zdążyliśmy na pociąg i gdy przyszło do płacenia za bilet to nie mogłam znaleźć ani portfela ani telefonu. Wszystko się oczywiście znalazło, złodzieje zostali niesłusznie posądzeni.
W czasie tego wyjazdu, dzieci miały sprawdzian, jak poradzą sobie bez wózka. Zdały go całkiem nieźle, choć bez marudzenia się nie odbyło. Ja tym czasem musiałam się sprawdzić w zagadywaniu. Opowiadanie wymyślanych bajek i oczywiście legendy o smoku Wawelskim, było podstawą. A dreprać, dreptaliśmy sporo.
Pierwszy dzień - piechotką z PKP na rynek i lody czekoladowe przy fontannie pod kościołem Mariackim.
To nasz obóz pod fontanną. Dobrze, że ciocie niosły plecak.
Drugi dzień spokojniejszy, bo ciotki w pracy. Po południu wybraliśmy się do ogrodu doświadczeń. Tu trochę brakowało taty i jego fizycznej wiedzy, ale i tak bawiliśmy się świetnie. Tak świetnie, że po kilku pierwszych atrakcjach zapomniałam robić zdjęcia :). A Młody najlepiej wspomina trampolinę.
Tego dnia, zresztą podobnie, jak każdego innego, zaliczyliśmy też jeden z Krakowskich placów zabaw. Za każdym razem inny :).
Trzeci dzień to Wawel i Smok, którego dzieci najbardziej przeżywały. Pół godziny staliśmy po bilety do smoczej jamy. Marudzenia się zaczęły, więc inne atrakcje biletowe sobie podarowałam i to był błąd. Przy zwiedzaniu i opowieściach o rycerzach i zbrojowni okazało się, że zbroje rycerskie koniecznie muuuusimy zobaczyć. Cóż było robić, jak dziecko jest spragnione zwiedzania wystaw. Odmówić takiego doświadczenia w takim miejscu, byłoby wręcz grzechem. Zatem kolejne pół godziny spędziliśmy w kolejce po bilety :).
Na kolejki mam już sposób - pod ścianą lub kolumną rozłożyć coś pod pupę, bo marmury zimne, u nas to chusta i wręczyć samochodzik i mapki ze stoiska informacyjnego.
Właśnie w tymże stoisku dowiedziałam się, że najbliższe wejście do zbrojowni za 3 godziny, a zbroję można obejrzeć też na sztuce wschodu, z tymże jest to zbroja konia. Jak się dziecku dobrze wytłumaczy to całe szczęście przyjmie zmianę, zbroja konia została zaakceptowana. Wystawa się podobała, no może z wyjątkiem namiotu tureckiego.
Przespacerowaliśmy się też do katedry. Tu dzieci też były bardzo zainteresowane zwiedzaniem, a ja zaskoczona ich pytaniami. Żadnego marudzenia, o dziwo.
Krótki odpoczynek na Wawelu.
Wawel opuściliśmy przechodząc przez Smoczą Jamę. Ciocie przy okazji poznały tę atrakcję. Mała bardzo przeżywała i gdy jakiś pan wspomniał coś o smoku wskoczyła mi na ręce. Kręcone schody prowadzące w dół nie chciały się skończyć, a Młody idący z ciotkami powtarzał w kółko "nie lubię Smoczej Jamy, nie lubię Smoczej Jamy". Całe szczęście zmienił zdanie, gdy weszliśmy do części, gdzie była jaskinia. Teraz się okazało, że nie mamy latarki i kasków, bo przecież w jego encyklopedii speleolodzy i grotołazi mają kaski i latarki.
Dalsza część relacji Krakowskich, następnym razem, gdy ciotki doślą zdjęcia :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz